Dziś efekty przeróbki sukienki, a może tuniki? - prawdę powiedziawszy nie wiem do czego „to” zakwalifikować. Przyjmijmy jednak, że to sukienka. Minus – wielkość. Rozmiar sukienki był naprawdę imponujący i mimo, że nie jestem kruszynką wyglądałam w niej – jak to powiadał mój dziadek – jak siódme dziecko stróża J.
Ale do podjęcia wyzwania przeróbki przekonała mnie
fantastyczna gatunkowo dzianina. Dość mięsista a jednocześnie bardzo miękka w
dotyku. Nie gniecie się, nie odkształca
i nie mechaci w użytkowaniu. Kolor też bardzo na tak – beż i czerń to fajne
połączenie. Jednocześnie plusem i minusem sukienki są dla mnie paski. Nie
powiem abym jakoś specjalnie je preferowała. Poza groszkami najbardziej jednak lubię
gładkie tkaniny, bo są ponadczasowe i zdecydowanie łatwiejsze w łączeniu z
innymi elementami garderoby. Ale z drugiej strony, dlaczego nie wprowadzić do
szafy czegoś nowego?! Co prawda należy na nie uważać, bo niekorzystnie tną sylwetką
i mogą tu i ówdzie dodać kilka centymetrów w obwodzie. Trudniej też je
dopasować w procesie przeróbki.
Kolejny plus/minus to nieco dziwaczny krój. Bufiaste rękawy
przecięte środkiem i układające się w miękkie fale. Asymetryczny dekolt zarówno
na przedzie jak i na tyle. Do tego jedno ramię mocno zmarszczone drugie proste
i wzmocnione szeroką taśmą. Na tyle w dekolcie poprzeczny pasek trzymający w
ryzach obfite marszczenia rękawków.
W miarę możliwości zmniejszyłam to wielkie „coś”. Niestety
pasków nie udało mi się idealnie spasować… Efekt zmagań widać na zdjęciach.
sukienka/tunika - New York Laundry po przeróbkach; pierścionek -Rossman; baleriny - Parfois