Wiem, że to mało populary i nieco obciachowy gadżet, ale bez względu na opinie darze je dużym sentymentem. Gdy byłam dzieckiem bardzo chciałam mieć te barwne drewniane lale - i to im więcej tym lepiej. Moje dziecięce marzenie spełniło się dopiero kilka lat temu, gdy koleżanka z pracy spędzała urlop w Rosji i właśnie z tej podróży przywiozła mi niespodziankowy podarek - siedmioczęściową matrioszkę.
Mimo upływu czasu nadal lubię te kolorowa baby. I okazuje się, że nie tylko ja. Dzieci przyjaciół odwiedzające mnie za każdym razem sięgają po tę zapomnianę, ale nadal pełną uroku zabawkę.
Inspirując się tymi kolorowymi babami pewnego dnia uszyłam z filcu małe matrioszki. Zapomniałam o nich zupełnie. Uszyłam i schowałam w kartonie. Najpierw powstała jedna ciemno-brązowa z prostym haftem i beżową chustą ozdobioną guzikiem z kształcie kwiatka.
Potem kolejna - nieco bardziej "rozbudowana", miodowo-brązowa z haftem i koralikami.
Tak się rozkręciłam, że uszyłam w sumie trzy breloczki i dwie broszki. Jedną przygarnęła koleżanka, drugą jej córeczka. Pozostałe trzy nadal spoczywają w kartonie.
filcowe matrioszki - hand made by ThimbleLady
Jak oceniacie moje spojrzenie na matrioszki? Dają radę? :)