Ponieważ jednak zdjęcia zostały już zeskanowane, to szkoda byłoby je stracić - do przyszłego roku pewnie zapomniałabym gdzie je zapisałam.
A wszystko zaczęło się od tego, że umówiłam się z koleżanką, że na dzień dziecka zmieniamy zdjęcia profilowe na fb na takie z zamierzchłych już czasów. Musiałam więc przejrzeć album ze zdjęciami i okazało się, że z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości mam zaledwie kilkanaście fotek. Kilka z nich pochodzi z czasów, gdy byłam małym berbeciem - jednak są w tak kiepskim stanie, że nawet osiągnięcia dzisiejszej techniki nie potrafią nic z nich wydobyć. Kolejne z nieco późniejszego okresu, gdy byłam grzeczną, nieśmiałą dziewczynką. No i na zakończenie z czasu szkoły podstawowej.
Czasy były jakie były. W domu się nie przelewało, ale za to miałam to szczęście, że mieszkałam w jednym domu z "przyszywaną" ciocią, która była krawcową. Całymi godzinami przesiadywałam przy niej chłonąc jej pasję i skutecznie się nią zarażając. Tkaniny, nici, wykroje i ten cudowny stukot starego Singera. Cudowny czas... Ze znalezionych zdjęć wynika też, że większość z rzeczy, które w tych czasach miałam na sobie było uszyte właśnie przez ciocię. Powyżej zdjęcie legitymacyjne i fragment sukienki uszytej z ciemnozielonego poliestru w kolorowe, nieregularne kreseczki i kropeczki, z wydłużonym kołnierzykiem bebe (do dziś lubię takie kołnierzyki).
Zdjęcie poniżej dokumentuje odwiedziny u cioci - mojej matki chrzestnej, która mieszkała w szarym bloku z wielkiej płyty, który wtedy wydawał mi się ogromny, nowoczesny, jak z innego świata... Poza butami i bielizną wszystko hand made - batystowa koszula z kołnierzykiem w pastelowe kwiatki, proste spodnie z grubej dzianiny i kamizelka z włóczki zrobiona na szydełku.
Przedszkolny balik. Jeden, jedyny raz byłam przebrana za krakowiankę. Był wianek ze wstążkami, była kolorowa spódniczka, sznur korali i zdobiony haftem, koralikami i cekinami gorset. Z tego zestawu jedynie gorset był gotowy - chyba od kogoś pożyczony.
Tu kilka fotek z niedzielnych wyjazdów do rodzinki na wieś. Zawsze było tam uroczo, świeżo, przyjaźnie. Pachniało dopiero co wyciągniętym z pieca ciastem drożdżowym. Wokół gdakały kury pilnowane przez dorodnego koguta, gdzieś tam przechadzał się leniwie kot, szczekał i zabawnie merdał ogonem piesek, który czujnym okiem ogarniał całe obejście. Było cudownie zwyczajnie! Jak to na niedzielny wyjazd przystało - obowiązkowo biała bluzeczka z kołnierzykiem, sukienka, białe podkolanówki i - w tym przypadku błękitny, krótki płaszczyk, do tego fryzura na Mireille Mathieu - no Francja elegancja :).
Tu podobny zestaw - gotowy komplet z dzianiny sweterkowej, koszula z wielgachnym kołnierzykiem uszyta przez ciocię i obowiązkowo plastry na kolanach. Miałam taką niezabawną przypadłość w czasie dorastania, że notorycznie się przewracałam zbijając kolana. To, że nie pozostały mi do dziś żadne blizny po tych stłuczeniach uważam za cud.
ja w klasie trzeciej. Spostrzegawczy zauważyli zapewne na zdjęciu literkę H. Tak, tak, chodziłam do klasy H, a ona nie była ostatnią w moim roczniku. Nie ma to jak wyż demograficzny ;). Biała koszula z kołnierzykiem bebe - sztuczność nad sztucznościami - ale takie były obowiązkowe w mojej szkole i podejrzewam, że granatowa plisowana spódniczka - bo taką pamiętam z dzieciństwa.
No i na zakończenie komunia. Sukienkę i torebeczkę-sakiewką tradycyjnie szyła ciocia. Biały poliester to nie był szczyt marzeń na upalny majowy dzień, ale innego nie było. Do tego długi rękaw i stójka pod szyją... Ale delikatne falbaneczki naszyte na cięciach z przodu i wokół główki rękawów oraz u dołu rozkloszowanej sukienki przyćmiewały niewygody. Jak większości dziewczynek wtedy, marzyły mi się włosy ułożone w "rurki". Całą poprzedzającą noc spałam w metalowych wałkach na głowie. Bolał mnie każdy skrawek głowy, ale dzielnie to znosiłam - bo czegóż się nie robi dla wymarzonego wyglądu. Moje proste jak drut włosy skręciły się ładnie i owszem, ale dały radę przez może dwie godziny. Pod koniec uroczystości, mimo tony lakieru zaczęły się prostować, by do pamiątkowego zdjęcia dotrwać w takim stanie. Potrzeba sporo wyobraźni, aby dostrzec na zdjęciu moje wymarzone rurki, ale zapewniam, że były. To na tyle. Więcej zdjęć z tego okresu nie mam. Troszkę szkoda, ale lepsze to niż nic!
........................................
Bakcyla szycia złapałam jako kilkuletnia dziewczynka. Ta przyjaźń z przerwami trwa do dziś. Daje mi radość, satysfakcje, przegania złe myśli, wypełnia pustkę, ale potrafi też zirytować i dokopać jak trzeba! J
Cioci - mojej nauczycielki, mentorki i dobrego anioła nie ma już wśród nas, ale jej pamięć trwa w tym co udaje mi się stworzyć. Pamiętając radość jaką ciocia sprawiała mi szyciowymi podarkami, ja sama najchętniej szyję właśnie dla dzieci...
Cudowne wspomnienia. Bylas sladka piekna dziewczynka, pozniej piekna dziewczna ! Dobrze rozumie Cie , co myslisz o radosci szycia i tworzenia. Ja tym bakcylem zarazilam sie juz w przedszkolu. Majac 4-5 lat rozpruwalam sukieneczki lalek( moich wlasnych, nie przedszkolnych ), aby sie dowiedziec, jak to sie szyje, bo zwykle zszywanie prostokatow i wycinanaie dzirek na glowe lalak, wcale mnie nie satysfakcjonowalo. Dlatego te prucia okazaly sie dla mie bardzo odkrywcze. Samam nauczylam sie szycia, w podstawowce w 5 klasie szylam dla mamy zaslony na okna i pokrowce na kszesla i fotele. Sama ja porosilam, aby kupila material, a ja jeje poszyje ozdoby do domu. Nawet nie wiesz jak bardzo sie cieszyla, bo dla nie szycie bylo czarna magia!
OdpowiedzUsuńTo, co opisujesz w tym poscie potwierdza, ze wszystko wraca jak bumerang. Twoja ciocia szyla dla Ciebie, teraz Ty szyjesz dla innych dzieci...
Pozdrawiam serdecznie i zycze duzo radosci z tworzenia i szycia kreacji dla siebie i dzieci !
Dziękuję Elu za miłe słowa. Rzeczywiście szycie towarzyszy mi od kiedy pamiętam. Dzięki tej umiejętności przy małym nakładzie finansowym mogłam coś dla siebie wyczarować - a to modne wtedy spódnico-spodnie na połowinki z zasłony, a to sukienkę z kapy na łóżko :) Ale to pewnie dlatego, że była taka potrzeba. Dziś niemal wszystko można kupić, wtedy...
UsuńOOOO jaaa!!!! Jaki fajny post!!!! No tak, lata głębokiej komuny, bez internetu, komórek, ale za to na drzewie , kredą do gry w 'grzyba 'i gumą do skakania na podwórku :))).
OdpowiedzUsuńMoja Parabcia z którą mieszkałam szyła na SINGERze, ale ja tylko igły potrafiłam łamać :(. Niestety nie podchwyciłam tego bakcyla :(. Na bal przebierańców kiedyś uszyła mi cały strój 'Czerwonego kapturka' :).
Pozdrawiam!!
Dziękuję kochana! Tak to były zupełnie inne czasy. Momentami gdy spoglądam na dzieci przyjaciół z utkwionym wzrokiem w monitorach to tęskno mi do tej beztroski i zwyczajnych radości jakie dawało przebywanie z innymi dziećmi na łące, boisku szkolnym czy przed blokiem. Zabawy w dwa ognie, granie w korale, obowiązkowo w gumę czy linkę. A drzewa? - uwielbiałam się na nie wspinać... Stary poczciwy Singer to klasa sama w sobie. Uwielbiam. Pozdrawiam słonecznie!
UsuńAleż cudowny post. Na dzień dziecka czy na przełomowe urodziny :) dzieciństwo wspomina sie z uśmiechem na ustach :)
OdpowiedzUsuńAch a ja mam cały czas naparstki dla ciebie , ale nie mam twojego adresu .....
UsuńProsze napisz agrzymek@poczta.fm
Dziękuję Aniu. Wiesz jak to jest - wtedy nie zawsze było do śmiechu. Bywało szaro, smutno, biednie, czasem nawet beznadziejnie, ale z perspektywy czasu wygląda to wszystko nieco inaczej :) Wysyłam maila. Cieplutko pozdrawiam
UsuńJakbym widziała siebie! Wtamtych zamierzchłych czasach prawie każda kobieta szyła, nawet ja antytalent.
OdpowiedzUsuńAż się człowiek uśmiecha do takich wspomnień. Ja lubiłam szyć i robiłam to z dużą przyjemnością i zdarzało się, ze mi coś sensownego z tego wychodziło. Pamiętam jak dostałam od mamy książeczkę "Trzeba umieć sobie radzić" :) - ot takie czasy
UsuńJakie foty!!! :) :) :) Wspaniały post, miód na moje serce! Jesteśmy z tych samych czasów, łapę ten klimat ze zdjęć, pamiętam. To cudowne czasy, nasze. Czasem wracają do mnie zapachami i aż się wtedy duszę od łapania tego/tamtego "powietrza". W moim wypadku nic nie pozostało z tamtych czasów, ani ludzie, ani miejsca już nie te. Szkoda. Ja miałam babkę szyjącą a drugą włóczkującą. Wiadomo, którego bakcyla połknęłam ;) Ciuchy z tamtych lat - dzieła rąk własnych, wtedy trochę obciach według niektórych. Szpanowało się pewexowskimi albo innymi "zagramanicznymi". Teraz odwrotnie, szpanuje się handmajdem.
OdpowiedzUsuńTak właśnie z tych samych nieco siermiężnych, ale i pełnych fajnych wspomnień czasów, w których nauczyłyśmy się, że trzeba sobie radzić. Mi też czasem jakiś zapach, smak lub dzwięk piosenki przywodzi na myśl tamten czas i zdarza się, zę i łęzka się w oku pojawi... ALe masz rację wtedy ciuch z pewexu to było coś, a nie takie stworzone w domowym zaciszu...
UsuńPiękny post, wspaniałe wspomnienia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dziękuję, pozdrawiam
Usuńno to się zadumałam ... też mam bardzo podobne zdjęcia,też miałam niebieski płaszczyk i białe podkolanówki, też łaziłam po drzewach i wszystkie dziewczynki przebierane były za krakowianki ;D to były dobre czasy :)
OdpowiedzUsuńTak to były inne czasy, fajne mamy wspomnienia :)
UsuńJak ja uwielbiam wracac wspomnieniami do dawnych lat ;) pozdrawiam i zapraszam ;)
OdpowiedzUsuńMnie czasem takie wspomnienia nieco razkładają na łopatki i rozklejają ale cieszę się, ze je mam :). Różnież pozdrawiam
UsuńPiękne te zdjęcia, jak dobrze że je masz i możesz wspominać. Ja pierwsze zdjęcie mam zrobione dopiero w wieku czterech lat! I, niestety, nie miałam cioci z maszyną, a że w domu się nie przelewało, to bywało, że i rzeczy po bracie nosiłam, dlatego nie byłabym w stanie zabłysnąć taką modą sprzed lat jaką nam tu prezentujesz.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Wtedy tego tak nie postrzegała, dopiero teraz z perspektywy czasu. Nie mam rodzeństwa, ale gdybym miała to pewnie wtedy tez bym po nich nosiła ubrania :)
UsuńŚwietny post:) Przyjemnie się czytało i fajne wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Monika
Dziękuję za miłe słowa i odwiedziny :)
UsuńZdjęcie na drzewie najbardziej mi się podoba - może dlatego, że przeczytałam artykuł o dendroterapii;)
OdpowiedzUsuńMiałaś więcej szczęścia niż ja do przebrań w przedszkolu; byłaś chociaż krakowianką, a nie muchomorem lub żabą:(
Piszesz, że tak ci zleciało życie? Ja z jednej strony cały czas czuję się dzieckiem, a z drugiej ten ciężar przeżytych lat...
Pozdrawiam!
To cudownie potrafić nadal odnaleźć w sobie dziecko, bo przecież każdy je w sobie mam, ale nie każdy potrafi dopuścić je do głosu. Powiem Ci, ze ta krakowiank jakoś mi wtedy "nie leżała" chyba wolałabym tego muchomorka :)
UsuńJuż jako dziewczynka byłaś śliczna, zdjęcia w naturze są zachwycające i niecodzienne :-) Miałam podobną sukienkę komunijną i była szyta przez moją ciocię :-)
OdpowiedzUsuńOj dziękuję bardzo za tak miłe słowa!
UsuńCudowny wspomnieniowy post. A ile w nim widzę podobieństwa do moich czasów. Też zawsze mnie przebierano za cygankę z powodu predyspozycji:) Duże czerwone korale i karty w rękę. Urocze czasy:) te wyjazdy na wieś, zabawy na powietrzu, chodzenie po drzewach, teraz można sobie powspominać tylko. Dobrze, że masz tak piękne zdjęcia na pamiątkę:)
OdpowiedzUsuńTak, wspomnienia to nasze bogactwo, fajnie, że je mamy :) Nie wiem czy czasy były urocze ale na pewno inne i w sumie warte zapamiętania. Tak niewiele tych zdjęć, ale dobrze, że chociaż te kilka sztuk mam.
UsuńUwielbiam takie zdjęcia... Tak ich mamy mało, więc tym bardziej są cenne:)
OdpowiedzUsuńMoja mama co prawda nie była krawcową, ale zawsze kombinowała z ciuchami i ubierała mnie zawsze ciekawie:)) I pewnie stąd mi to zamiłowanie do ciuchów zostało:D
Do komunii miałam śliczną pelerynę...z welonu! Nikt takiej nie miał:D
Tak, te zwspomnia zaklęte w zdjeciach mają sporo uroku. Fajnie, ze są.Pelerynką z welonu no proszę, proszę :)
UsuńUwielbiam stare zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPrzepiękny, wzruszający wpis :)
Dziękuję ślicznie :)
UsuńStare zdjęcia są niesamowite, mają w sobie taki wspaniały i tajemnoczy klimat który wprowadza nostalgiczny nastrój. Dziękuję za tą podróż :* Buiaki
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję za odwiedziny i miłe słowa!
UsuńJak ja uwielbiam takie wspomnienia i stare zdjęcia. Cofanie się w czasie zawsze wprawia mnie w dobry nastrój. Urocze zdjęcia...serdecznie pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńDziękuję Basiu.
UsuńJa też mam nie za wiele zdjęć z dzieciństwa nad czym strasznie ubolewam. To bardzo cenne pamiątki.
OdpowiedzUsuńPewnie dlatego, ze jest ich tak mało sa dla nas tak cenne :)
UsuńTakie były czasy, wtedy fotografia była droga, każdy z nas ma mało pamiątek. A miłość do naszych pasji rodzi się właśnie w dzieciństwie, i nawet jak życie spowoduję, że nie do końca możemy się jej poświęcać, to wcześniej czy później zew w nas się odezwie. Pozdrawia serdecznie
OdpowiedzUsuńTak coś w tym jest. Szyciem zaraziłam się w dzieciństwie. Potem odpuściłam temat z braku czasu i zmęczenia, ale po czasie to zainteresowanie zwyciężyło.
UsuńMiło powspominać, a jak jeszcze ma się choć kilka zdjęć - można cofnąć na kilka chwil "czas". Ja mam może ze dwa, nie wiele. A do szkoły chodziłam w fartuszku szkolnym, na uroczystości obowiązkowo biała bluzka i granatowa spódniczka. Ciekawe jak teraz by dzieci zareagowały na jednakowy strój i tarcze na ręce :)Pozdrawiam ...
OdpowiedzUsuńOj tak ja też jestem z czasów fartuszków z tarczą na rękawie i galowego ubioru na apel :)
UsuńOjej! Ale wspomnień się nasunęło podczas czytania Twojego posta:) Mam gdzieś podobne zdjęcia, wszystkie w ubraniach szytych przez mamę i babcię:) Ale te granatowe plisowane spódniczki tez pamiętam:):) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńZ tamtych czasów pozostały jedynie wspomnienia, ale fajnie, ze jej mamy.
UsuńKasiu, jakie wczoraj? Ty wciąż piękna, młoda, radosna. Urocza. Jak patrzę na te twoje fotki, to od razu przed oczami moje dzieciństwo. czarno białe, stare, pożółkłe fotografie mają więcej uroku niż te idealne, dzisiejsze.
OdpowiedzUsuńElu tak bardzo Ci dziękuję za miłe słowa! Przyznaję, że lubię tradycyjna fotografę analogową. Zdjęcia nadgryzione zębem czasu mają moc :)
UsuńNic się nie zmieniłaś,ciągle piękna i młoda : )Mimo wszystko uważam,że tamte czasy były naprawdę wspaniałe być może dla tego,że sprawiały że ludzie byli kreatywni,że chciało im się chcieć.Często wracam do tamtych dni i opowiadam o nich córce : o szalonych zabawach na placach budowy,o staniu w kilometrowych kolejkach i o zapachu czekolady w firmowym sklepie Goplany,najczęściej był tam sam zapach właśnie ; )Wspominam z mamą jak przerabiała dla mnie ciuchy tak bym mogła się wyróżniać...Gdy byłam mniejsza to nawet mnie wkurzało że mi te ciuchy "udziwniała" ale z czasem polubiłam ten stan odmienności,chyba wtedy gdy wychowawczyni powiedziała o mnie że jestem typem a-społecznym ; )Piękny post droga koleżanko : )
OdpowiedzUsuńOgromnie dziękuję za miłe słowa i odwiedziny :)Tak kreatywność to bardzo trafione słowo. Zapach czekolady z Goplany .... oj pamiętam!
UsuńWspaniały post. Takie zdjęcia zawsze przywołują jakąś taką tęsknotę. Najsmutniejsze jest to, że nigdy nie mamy świadomości, gdy właśnie przeżywamy najlepsze czasy naszego życia. Dopiero później się to okazuje.
OdpowiedzUsuńJa nie pamiętam ile ubrań miałam kiedyś szytych, ale moja babcia bardzo dużo robiła mi na drutach :)
Dziękuję Asiu. Tak, nieco nostalgiczy wyszedł ten post. Rzeczywiście w danym momencie nie zawsze potrafimy docenić urok czasu i sytuacji, a potem tęsknimy...
UsuńWydłużony kołnierzyk bebe! Jaki fajny - one miały coś w sobie! Wspaniałe zdjęcia, muszę pooglądać moje pod kątem krawieckim... Takie kamizelki szydełkowe moja mam też robiła :-)
OdpowiedzUsuń