czwartek, 26 maja 2011

impreza tematyczna...



    
      Zaproszona kilka miesięcy temu do zabawy na blogu polegającej na ujawnieniu o sobie małych tajemnic napisałam o mojej fascynacji kulturą japońską. Majestatyczne gejsze, rytuał parzenia herbaty, smakołyki tradycyjnej kuchni, honor, dyscyplina, opanowanie, a także lojalność i szacunek wobec starszych czy zwierzchników, wysoka kultura osobista i poczucie obowiązku.
Obok ww. elementów, od kiedy tylko pamiętam fascynował mnie urok strojów japońskich kobiet. Piękne kimona, o prostym kształcie przypominającym literę T z niezwykle długimi rękawami, przepasane szerokimi szarfami, drewniane lub plecione sandały, misternie upięte fryzury ozdobione jedwabnymi kwiatami, drewnianymi grzebieniami lub nefrytowymi szpilami... 
     Kobiety dalekiego wschodu - majestatyczne, tajemnicze, niemal idealne. A dla przeciwwagi współczesne przedstawicielki japońskich subkultur – dla jednych zachwycające dla innych dziwne, przerysowane.
Gothic lolity – w sukienkach stylizowanych na staro-angielskie stroje, z całym mnóstwem koronek, falbanek i wstążek, do tego z pluszakiem w ręce; Otaku – dla fanów anime, mang i innych gadżetów; Meido – w strojach pokojówek; Ganguro – z mocą opalenizną, jasnymi włosami i bardzo jasnymi makijażem; Yamanba – barwne niczym papugi, widowiskowe, skrajne, o jeszcze mocniejszej  niż ganguro opaleniźnie i błękitnych soczewkach. 


     Moja sukienka stylizowana na japońskim kimonie powstała już około 7 lat temu z okazji ślubu kuzynki. Tym razem, z braku czasu,  nie ja ją uszyłam, a moja koleżanka, która prowadzi zakład krawiecki. Swój udział w jej tworzeniu ograniczyłam w zasadzie do zakupu materiału, wyboru dodatków i rozrysowania projektu. Były jeszcze przymiarki oczywiście. W tym samym duch powstała jeszcze delikatna jak mgiełka sukienka z błękitnego jedwabiu w ręcznie malowane kwiaty i wzorowane na tradycyjnym - kimono z prostymi długimi niemal do kolan rękawami i sześciometrowym pasem. Ale o tym innym może już innym razem.

     

     Czarna mięsista tkanina w drobne kwiatki, biała, satynowa lamówka i perełkowe guziczki zapinane na ręcznie robione pętelki - dały jak dla mnie znakomity efekt. Sukienkę, która ma bardzo wysokie rozcięcia na obu bokach z założenia  łączę z prostymi, w tym przypadku, satynowymi spodniami.  Z wachlarza nie korzystam oczywiście na co dzień, chociaż przy ostatnich gorączkach znalazłoby to sensowne wytłumaczenie. Tym razem zabrałam go wybierając się na „tematyczne urodziny”. Powiem tylko tyle - były udana J
sukienka/kimono - hand made; spodnie - hand made; balerinki - no name
pierścionek - Rossmann; kolczyki - zwykły sklep; wachlarz - Allegro

czwartek, 19 maja 2011

w spodniach czy w sukience...

   
     Tunika i spodnie – duet doskonały. Nie każdy oczywiście lubi takie połączenie.

Dla mnie od wielu już lat, to jeden z ulubionych zestawów.  Pani-babcia-sąsiadka, o której wspominałam przy okazji postu o brązowej torebce, gdy tylko widziała mnie w takim zestawie pytała z uśmieszkiem – a Ty co, nie możesz się zdecydować w co się ubrać? Ano nie mogłam. 
     Sukienka, bądź dłuższa tunika  założona do spodni spełnia podwójną rolę – z jednej strony nadaje lekkości i kobiecego uroku, z drugiej gwarantuje wygodę jaką daje noszenie spodni. A mi bardzo podobają się sukienki, ale zdecydowanie wygodniej czuję się w spodniach. 
     Większą cześć swojej młodości spędziłam na pieszych wędrówkach, z plecakiem na grzbiecie, wspinając się po górach, sypiając pod namiotem, podróżując PKS-em lub pociągiem. W plecaku nie było wtedy miejsca na zwiewne sukienki i buty na obcasie. Zresztą widziałam kiedyś pewną elegancką pannę wdrapującą się w gigantycznych szpilkach na skądinąd niewielką górę jaką jest Śnieżka. Jej nie było do śmiechu – pozostałym turystom wyrwał się niemal żabi rechot widząc jej zmagania z kamieniami. Byłam jednak pełna podziwu dla jej zdeterminowania – dla mnie anielskiej cierpliwości i niezwykłej kondycji wymaga chodzenie w obcasach po wybrukowanym Starym Mieście, a tu taki wyczyn - z Kopy na szczyt Śnieżki w szpilkach!

     Wracając jednak do sukienek i spodni. Trend zwany  „dress over pants” podobnie jak inne trendy pojawia się i znika. Oczywiście zmieniają się fasony, tkaniny i desenie, ale pomysł na połączenie tych dwóch części garderoby pozostaje niezmienny. Jak mało który odpowiada mi bez większych zastrzeżeń.

     Prezentowaną tu sukienkę uszyłam dawno temu, ale zakładałam ją bardzo sporadycznie. Po miesiącach leżenia na półce okazała się troszkę za długa (czyżbym zmalała?), potem jeszcze za szeroka i w ogóle jakaś nie taka. Ale jak to z przeróbkami bywa - trudno się za nie zabrać, więc wszystko trwało niemiłosiernie długo. Ale ostatecznie z sukienki stała się tuniką.
Z pozoru mięsista tkanina to w rzeczywistości lekka, niemal przeźroczysta dzianina w czarnym kolorze z przestrzennym aksamitnym wzorem w kolorze brązu, turkusu i ciemnej butelkowej zieleni.  Rozcięte boki i rękawy wirujące przy ruchu nadają jej zwiewności. Do tego proste, wąskie spodnie, balerinki i pasek w kolorze ciemnej zieleni (podpowiadam jakby ktoś nie dostrzegał, że to zieleń J). Pierścionek to prezent. Kolejny vintage w mojej szkatułce – srebro połączone z masą perłową. Nie znam dokładnie jego historii ale wiem, że lata świetności ma dawno za sobą. 



tunika- hand made; spodnie - no name; balerinki - Laura Bailey's
pasek - sklep z galanteria skórzaną , pierścionek - vintage

piątek, 13 maja 2011

czarno-biała krateczka...

     
    I nastał weekend wytęskniony, wymarzony, wyczekany...
Wiem, że minie niepostrzeżenie ale „coś” zawsze lepsze niż „nic”! W planach pobudka bez udziału budzika (niech ręka boska broni wszystkich tych, którzy w miejscu w którym mieszkam planują na sobotni poranek wiercenie, przestawianie mebli i wymianę okien!), spokojne śniadanie, potem przygotowanie tarty ze szpinakiem i fetą na imieniny mamy, no i już mniej przyjemne- nauka na egzamin i jak starczy czasu to analiza ankiet do ostatniego rozdziału pracy. I absolutnie nie ważne czy będzie padać, wiać czy grzmieć...

     Co do dzisiejszego ubioru - znów było prosto i dość klasycznie. Niezniszczalna biel i czerń z maleńkim akcentem różowego koloru.
     Spódnicę uszyłam z pozostałego po kostiumie kawałka cieniutkiego kaszmiru. Lekko rozszerzona dołem, z niewielką kontrafałdą z przodu, wszyta w wywijany na zewnątrz pasek – wygodna i pasująca do większości bluzek i sweterków. Do tego  bluzka w drobną biało-czarną krateczkę z cieniutką różową nitką co kilka centymetrów, z przymarszczonym krótkim rękawem wszywanym w mankiet i przeszywaną środkiem podwójną falbaną wokół dekoltu. Co niezwykle ciekawe bluzka ma wszytą w bok metką informującą o jej rozmiarze -  42 J hmm nie wiedziałam, że aż tak się rozrosłam ;). Czarne kryjące rajstopy, lakierki z paskiem wokół kostki i czarny rozpinany sweterek. Dla ozdoby kolczyki - koła z nawleczonymi trzema szklanymi kuleczkami i pierścionek również w kształcie kuli.

miłego weekendu!!!




spódnica - hand made; bluzka - Nor-Bj ; sweter - Z.S.S.J.;
kolczyki - Giełda Minerałów, Kamieni, Skamieniałości i Muszli; pierścionek - od zawsze w moim posiadaniu

poniedziałek, 9 maja 2011

biały sweterek w maju...


„Czy wiesz gdzie jest Arkadia
szczęścia kraj, gdzie nie ma smutku ani łez
gdzie zamiast zim jest zawsze tylko maj
czy ty wiesz gdzie to jest

Czy wiesz gdzie noc zakwita tęczą dnia
gdzie się na jawie rodzą sny
Czy wiesz gdzie jest Arkadia szczęścia kraj
gdzie to jest?
Powiedz mi!

Ten kto do szczęścia drogę zna
pójdzie ze mną tam gdzie świt już nowy wstał
Ten kto do szczęścia drogę zna
pójdzie ze mną tam
ja przy nim znajdę swoją Arkadię
i razem nam nie będzie źle[...]

         /Anna Jantar - Czy wiesz gdzie jest Arkadia/



     Coraz dłuższe dni, coraz więcej słońca, coraz wyższe temperatury, a mnie rozkłada jakieś paskudztwo. Ot ironia losu. Na dodatek nastał czas intensywnego pylenia. Długa zima spowodowała, że stężenie pyłków w powietrzu jest trzykrotnie wyższe niż w minionych latach. Olchy, brzozy, wierzby, pokrzywa, trawy, szczaw i dęby... brr! Dotychczas mi to jakoś nie przeszkadzało, aż do tego roku niestety. 

     Dlatego piątkowy zestaw bez większych kombinacji. Prosty i zwyczajny. Zero szycia, zero przeróbek. Bawełniany top z koronkowymi wstawkami, dopasowany sweterek, spodnie z włoskiego jeansu z kieszeniami, stebnówkami i troczkami przy nogawkach, lekka apaszka na szyi spięta różaną broszą, wygodne mokasyny na stopy. 
     Jako biżuteria obok broszy – pierścionek w kolorze starego złota, stylizowany na kwiat róży, zakupiony przed lat w małej galerii z pracami studentów ASP i pleciony pasek w zbliżonym kolorze - nie wiadomo skąd i od kiedy.

miłych majowych dni ...
wolnych od alergii, wirusów i okrutnych i wciąż ignorowanych kleszczy!!!



spodnie - Bessie; sweter - Jackard; mokasyny -? ;
pasek - no name; apaszka - India Shop; pierścionek - wyrób ręczny studentów ASP; brosza - h&m

wtorek, 3 maja 2011

kropki, kropeczki i Dalida w tle...

plisowana spódnica
   

     Dziś moje ulubione kropeczki. Dla jednych infantylne, dla innych pełne uroku i dziewczęcego wdzięku. Granatowa spódniczka w drobne, ale bardzo gęste białe groszki, powstała zaledwie kilkanaście dni temu. Troszkę sobie skompilowałam sprawę, bo zamarzyło mi się, aby spódnica była plisowana. To z kolei wymagało - posługując się nomenklaturą ekonomistki - sporego nakładu pracy. Najpierw zaznaczenie plis, potem zafastrygowanie na całej długości, na koniec zaprasowanie i dopiero szycie. Ale miałam co chciałam. Efekt jaki jest każdy widzi.

     Podsumowując - wyszło grzecznie i „na galowo”. Granatowa spódnica przed kolana, biała bawełniana bluzka z lekko przymarszczonymi rękawkami, prosty granatowy sweter i balerinki. Do tego mój ulubiony motyw - róża - tym razem w postaci pierścionka, a w zasadzie wielkiego pierścienia - mam jeszcze do tego wisior, ale przy bluzce z drobnymi świecidełkami jakie znajdują się na przedzie jest tu całkowicie zbyteczny. Cieliste kabaretki, buty i lakier do paznokci w niemal identycznym odcieniu  i jestem gotowa do wystąpienia na majowych pochodach ;).


spódnica w kropki

plisowana spódnica w kropki


plisowana spódnica w kropki

spódnica - hand made; bluzka - no name; sweterek - Marks&Specner;
balerinki - Ideal Shoes; pierścionek - prezent; pasek - no name; apaszka - India Shop


..............................................................................................................................................................................

z serii " Lubię..."

Piosenka francuska zaczarowała mnie wiele lat temu.

     Dziś Yolanda Gigliotti znana jako Dalida piękna, zmysłowa i niezwykle nieszczęśliwa kobieta. Porównywana do Kleopatry - w roku 1954 zdobyła tytuł Miss Egiptu - popularna na całym świecie piosenkarka.
     Znana z takich przebojów jak: Bambino, J'attendrai, Besame mucho, Amor Amore , Gigi L'amoroso. Śpiewała w 9 językach: francuskim, włoskim, arabskim, angielskim, japońskim, hebrajskim, niemieckim, hiszpańskim i flamandzkim. Jej dramat polegał na tym, że mężczyźni, których kochała opuszczali ją "ostatecznie" - nie radząc sobie z rzeczywistością. Pierwszy mąż Lucien Morisse, który dla niej zostawił rodzinę popełnił samobójstwo, kochanek Luigi Tenco po nieudanym występie w konkursie w San Remo odebrał sobie życie strzelając sobie w głowę. Kolejny jej życiowy partner Richard Chanfray popełnił  samobójstwo trując się spalinami samochodowymi. Trzech partnerów - trzy samobójstwa. 
     Dlaczego własnie dziś o niej wspominam – ano dlatego, że dokładnie 24 lata temu w nocy z 2 na 3 maja w pełnym makijażu i perfekcyjnej fryzurze pozostawiając jedynie notatkę: "Życie stało się dla mnie nie do zniesienia... Wybaczcie mi" – Dalida połknęła 120 pigułek nasennych i popijając je whisky wybrała śmierć nad życie w bólu i samotności wśród tłumów. Pochowano ją w Paryżu na jednym z najstarszych cmentarzy Paryża - cmentarzu Montmartre wśród spoczywających tam wielkich artystów – malarza Edgara Degas, aktora Sachy Guitry, poety Juliusza Słowackiego, pisarza Emila Zoli. Jej ciało zostało zabalsamowane, a na grobie ustawiono naturalnych rozmiarów posąg wyrzeźbiony z białego marmuru.
     Prawdziwa gwiazda:
- w 1958 roku w Monte Carlo dostała pierwszego muzycznego Oscara
- pierwszy singiel -"Bambino" sprzedał się w ponadmilionowym nakładzie
- była pierwszą kobietą, która wystąpiła w paryskim Pałacu Sportów
- tylko w roku 1973 dostała 20 medali i aż 52 złote płyty
- w 1974 jej piosenki 'Gigi L'Amoroso' oraz "Il venait d'avoir 18 ans' stały  się numerem 1aż  w 12 krajach
- w 1978 roku nagrała wideoklip do piosenki Generation 78, która była jednocześnie pierwszym w historii remiksem
- otrzymała nagrodę World Song Success za przekroczenie nakladu 120 milionów plyt.
- nagrała utwór "La chanson du Mundial", który stał się oficjalnym hymnem reprezentacji francuskiej na Mistrzostwach świata w piłce nożnej w 1982 roku.
- w 1988 roku znalazła się w trójce największych piosenkarzy wszechczasów
- otrzymała ponad 100 złotych płyt...
     Kim są i czym mogą się pochwalić dzisiejsze „gwiazdy”?!

     Trochę Was dziś ponudziłam.
     Tym, którzy jednak przebrnęli przez ten dłuuugi tekst ;) dedykuję - jedną (z wielu)  moich ulubionych francuskich piosenek, którą Dalida wykonała w towarzystwie bożyszcza kobiet - Alain Delona
                                                                            „Paroles, Parole”



     Lubię jeszcze „Je suis malade” jedną z ostatnich piosenek Dalidy, w której towarzyszył jej Serge Lama. Piosenka, której słowa są swego rodzaju zapowiedzią nadchodzącej tragicznej decyzji.