W planach na
ubiegły rok miałam poznać technikę decoupage, nauczyć się filcować na mokro jak i na
sucho, zaprzyjaźnić się z szydełkiem…
W zasadzie plan
udało mi się zrealizować. Nie oznacza to oczywiście, że zgłębiłam wszystkie
tajniki poszczególnych technik. Aż tak dobrze mi nie poszło! Zaznajomiłam się zaledwie
z podstawami. Przede mną jeszcze długa droga, ale od czegoś trzeba zacząć.
Podstawy decoupage i filcowania zdobyłam dzięki uczestnictwu w warsztatach
organizowanych przez poznańskie Stowarzyszenie „Lepszy Świat” - absolutnie genialna inicjatywa!
Teraz już wiem,
że ozdabianie metodą decoupage lubię i chcę poznawać głębiej, filcowanie na
mokro nie jest dla mnie ze względu na słabe ręce – po godzinie warsztatów mięśnie
rąk odmówił mi posłuszeństwa, a dnia następnego miałam nawet lekkie zakwasy.
Z szydełkiem
poznałam się w szpitalu dzięki Pani Krysi, która prowadząc ze mną zażarte
dysputy tworzyła jednocześnie z kordonka urocze aniołki, dzwoneczki i bombki na
choinkę. Pod jej czujnym okiem stworzyłam pierwsze szydełkowe drobiazgi i choć są
dalekie od perfekcji cieszą mnie bardzo i mam chęci uczyć się dalej.
Najbardziej
jednak do gustu przypadło mi filcowanie na sucho. Kłębek włóczki czesankowej,
igła do filcowania, kawałek gąbki wystarczą by stworzyć zabawne maleństwo. Na warsztatach przy wykorzystaniu metalowej
formy powstała kaczuszka. Zarażona filcowaniem
już następnego dnia zakupiłam igłę sztuk 1, 2 dziesięciogramowe motki włóczki i
ufilcowałam śmiesznego ptaszora. Wciągnęło mnie jeszcze bardziej. W „Twórczych
Inspiracjach” znalazłam opis jak ufilcować misia… Od tego czasu, gdy tylko mam wolną chwilkę sięgam po igłę, kolorowe włóczki
i kłuję zaciekle nie tylko włóczkowy kłębek, ale i swoje palce. Moi znajomi widząc jak bardzo mnie to
ciekawi podarowali mi na imieniny i święta motki włóczki, dzięki czemu mam już kilkanaście
kolorów.
A wczoraj ufilcowałam pewnego jegomościa. Czerwony złośliwiec ma zaledwie 3 centymetry, zmarszczone brwi i groźne spojrzenie. Znacie go może?