Powrót do czerni był nieunikniony. Bo cóż najlepiej nadaje się na wieczór? – czarna sukienka w drobniutkie srebrne kropeczki. Moja to prawdziwy vintage. Najpierw była w posiadaniu cioci, potem mojej mamy, a teraz jest moja. Wymagała kilku maleńkich przeróbek – skrócenia - bo miała bardzo niekorzystną dla mnie długość, zwężenia, żebym nie wyglądałam w niej jak w worku, no i zmniejszenia dekoltu, bo ten z racji faktu, że sukienka ma kopertowy krój - był baaaardzo głęboki. Mankamentem - jak dla mnie sukienki jest tkanina – nie jestem fanką materiałów z dodatkiem sztucznych włókien, ale tu zrobiłam wyjątek. Niezwykle rzadko wychodzę, bo leczenie nie przynosi oczekiwanego skutku, ale urodziny koleżanki, to w końcu dobra okazja, żeby choć na chwilę opuścić cztery ściany, zabawić się w gronie fajnych ludzi, a przy okazji po raz pierwszy założyć tę „rodzinną” sukienkę.
Równie wiekowe jak sukienka są pierścionki - dwa węże – jeden z nich nawet dwugłowy z kryształkowymi oczami na dodatek. Do tego klasyczne kabaretki, buty na niewielkim, stabilnym obcasie i można wychodzić.
Ponieważ koleżanka bardzo lubi (podobnie zresztą jak ja) ręcznie robione karteczki, obrazki itp. dlatego jako upominek otrzymała ode mnie uszytego w weekend specjalnie dla niej anielskiego opiekuna i ukochane róże.
sukienka - vinage; pasek - sklep z galanterią skórzaną; kabaretki - Knittex;
buty - Vero Cuoio, korale - Giełda Mienrałów, Skamieniałości i Wyrobów Jubilerskich; pierścionki - vintage,