Mięciutka jest i puchata. Wije się, kłębi, plącze. Czasem lekko poddaje się igiełkowej terapii, innym razem stawia opór. Są na świecie tacy, w których dłoniach zamienia się w prawdziwe cuda. Dla mnie to wciąż materia pełna tajemnic. Trudna, ale fascynująca. Dlatego, gdy znajdę wolniejszą chwilkę (czyli bardzo, bardzo rzadko) siegam po nią i uczę się jej krok po kroku.
A co z tej nauki wynika?
Efektem każego mierzenia się z nią są niemiłosiernie pokłute opuszki palców, ból kręgosłupa, a czasem i wytrzeszcz oczy ;). Podczas tej pracy co rusz dopadają mnie chwile zwatpienia, że ta technika chyba nie dla mnie. Gdy jednak z tego poczatkowo bezkształtnego kłębka zaczyna wyłaniać się całkiem sympatyczna mordka, chce mi się kłuć dalej i dalej.
Tym razem z camelowej włóczki czesankowej wyłonił się wielkooki, długouchy, z nieco smutnym spojrzeniem s(T)worek. Ruchome łapki i głowa umożliwiają mu "poruszanie" i poznawanie świata.
Zanim powstał - w planach miał daleką podróż do miasta Wrocławia. Aby się nie zagubił wśród tamtejszych krasnalich mieszkańców, ubrałam go w filcowy czerwony kubraczek z czarną szarfą wiązaną pod szyją i...
...zabawny, czerwony berecik.
Dziwi się ten malec bezustannie, bo... dziwny jest ten świat...
hand made by ThimbleLady