III
spotkanie grupy Poznań Szyje za
nami. Po babskich pogaduszkach w Babki
Cafe i ptasich trelach w Ptasim Radio wybór padł na Lawenda Cafe & Lunch.
Były
więc białe drewniane krzesełka na wąskim chodniku przed kawiarnianym oknem,
lawendowe pola na ściennych malowidłach, butelki win w drewnianych
skrzyneczkach, bukiety świeżych kwiatów na kontuarze, cudne jedzenie i pyszna
atmosfera.
Marlena, Ania, Magda, Karolina, Asia
Ania,Hania, Ania, Asia, Marlena, Ania
Karolina, Asia, Ania, Hania
W tym uroczym miejscu serwowane dania można pochłaniać wszystkimi zmysłami – pięknie przygotowane i niebiańsko smaczne.
Jako
że ustaliłyśmy sobie przerwę od wszelkich diet i ograniczeń na czas spotkania skusiła
nas tradycyjna szarlotka z lodami i bitą śmietaną, ciasto czekoladowe z
malinami (do dziś wspominam jego
konsystencję i niepowtarzalnym smak), pełna niespodzianek bezowa fantazja i
lawendowe inspiracje na zielonym półmisku z gruszką sosem karmelowo-migdałowym
i płatkami migdałów. Było też coś dla liczących kalorie ;) - Piękność Dnia - jogurtowy koktajl z malinami,
truskawkami i pestkami dyni, słonecznika i orzechami. Nie obyło się też bez
aromatycznych kaw. Dwie odważne zaintrygowała zielona kawa… Byłam jedną z nich… Sama nie wiem co mam o
tej kawie myśleć… Może tylko tyle, że to był odważny wybór… Spróbowałam i się nie zachwyciłam. Jednak dla
mnie kawa to kawa - czarna, z mleczkiem, przyprawami,
syropami, na słodko, na ostro… ale zielona to tylko herbata. Zresztą ta kawa jak herbata wyglądała i
smakowała… Pocieszałam się tylko, że działa odchudzająco, więc bez większych
wyrzutów sumienia pochłonęłam ciasto czekoladowe z bitą śmietaną i malinami i o dziwo – nic a nic mnie nie zemdliło. Może to ta kawa tak zadziałała?! Pewnie się nie znam i nie potrafię docenić smakowych walorów zielonej
kawy, ale no nie zachwyciłam się tym napojem i tyle. Asia - towarzyszka moich zielono-kawowych niedoli też nie miała zachwyconej miny...

lawendowo...
szarlotkowo...
bezowo...
jogurtowo...
moja zielona kawa... i czekoladowe wariacje ...
Ale
żeby nie było, że tylko o jedzenie tu szło. Ploteczkom o szyciu, wykrojach, tkaninach, maszynach, haftach nie było
końca. Fajnie było spotkać się z
osobami, które mają podobne zainteresowania, potrafią wyrwać choćby chwilkę z
codzienności by zasiąść przy maszynie z
kawałkiem tkaniny i popłynąć za niteczką J. Osobami, które tak zorganizowały sobie domowy
czas, aby sobotnie południe spędzić na szyciowych/babskich plotkach. Było
cudnie, radośnie i edukacyjnie. Spodobało nam się to biesiadowanie, więc poczyniłyśmy
już plany na przyszłość. Kolejne spotkanie przy kawie – ależ oczywiście, ale marzy
nam się jeszcze spotkanie prawdziwie szyciowe z maszynami i tkaninami. Rozpoczęłyśmy
więc aktywnie poszukiwać miejsca przyjaznego nam szyjącym i… jak dobrze
pójdzie pierwsze konkretne rozmowy w tej
sprawie mamy z Anią T. w najbliższą sobotę…
Tak więc apeluję o trzymanie kciuków.
Ania i ja
Karolina, Asia, Ania, Hania, Ania, Asia, Marlena, Ania, Ania i dłonie Magdy
tu prawie w komplecie, niczym 12 gwiazdek na fladze Uni Europeijskiej ;)
A wokół tętniło życiem Stare Miasto. Można było spotkać tłumnie zgromadzonych mieszkańców i turystów, którzy podglądali potyczki koziołków na ratuszowej wieży, zorganizowane grupy podziawiajace barokową Farę, studentów spieszących na zajęcia lub wręcz przeciwnie wymykających się cichaczem z uczelni. Słychać było stukot końskich kopyt na brukowych uliczkach i gwar gości letnich ogródków. Było też deszczowo, ale nikomu to nie przeszkadzało...