No i nastały Święta...
Kochani życzę Wam na ten szczególny czas odrobiny magii, bezmiaru szczęścia, spokoju w myślach, radości w sercu, miłości w słowach i serca w czynach...
Trochę mi tęskno za mrozem szczypiącym w nos i policzki, śnieżną pierzynką okrywającą szary krajobraz, skrzypiącym śniegiem pod butami... a co mam - stukot kropli deszczu o szybę i zieleń przed oknem... oj dziwny jest ten świat...
niedziela, 25 grudnia 2016
sobota, 10 grudnia 2016
kot trzpiot...
A któż to sie ukrył w zielonym igliwiu?
Wygląda na to, że ten dziwaczny jegomość z niecierpliwością wypatruje świąt. A
tu ani śniegu, ani mrozu... Magiczna atmosfera towarzysząca temu wydarzeniu gdzieś
wyparowała... Ale za to jest On.
A któż to taki? - zapytacie.
Pamiętacie Bartka
Koniczynę (tu) - bohatera książki dla dzieci autorstwa
poznańskiej pisarki Danuty Zawadzkiej - http://www.danutazawadzka.pl/?! Uszyta
przez mnie pacynka Bartka podróżuje już od kilku lat wraz z autorką po Polsce.
Odwiedzają liczne targi i spotykają się z małymi czytelnikami na spotkaniach
autorskich. Bartek wzbudza spore zainteresowanie. Dzieci witają się z nim,
potrząsają barwną czuprynę a nawet przybijają piętkę.
Dziś przedstawiam Wam kolejną bajkową
postać - bohatera najnowszej książeczki Danuty
Zawadzkiej "Rymowane opowieści o niezwykle śmiesznej
treści" - Kota Maurycego - https://www.facebook.com/Danuta-Zawadzka-144092418976957/… Jest
niebieski, pręgowany i lubi wylegiwać się w zabawnej pozycji.
Bartek w moim wykonaniu to pacynka, z kolei kot Maurycy to
filcowa broszka. Przypieta do swetra czy żakietu autorki przyciąga uwagę
czytelników.

Potrzebowałam na niego blisko 20 g włóczki czesankowej, kawałek filcu na języczek, włosie z miotły do zamiatania na wąsiska i zapięcie do broszki. No jeszcze trochę czasu. Tzn troszkę więcej czasu niż się spodziewałam, ponieważ nigdzie nie mogłam znaleźć odpowiedniego koloru wełny zgrzebnej. Miałam tylko czesankową, a ta w filcowaniu na sucho wymaga zdecydowanie więcej zaangażowania zarówo czasu jak i energii.
Z tego co wiem Maurycy już pojawił się na pierwszych spotkaniach z nowymi czytelnikami i zaskarbił sobie ich przychylność. Moja radość tym większa, że nie tylko przypadł do gustu autorce, ale i przede wszystkim tym, dla których ta postać została wymyślona.
środa, 30 listopada 2016
czarna sukienka z jerseyu.../ black knitted dress...
Na galowo…
biała bluzka i czarna sukienka – można rzec - klasyka gatunku. W dzieciństwie ten zestaw kolorów kojarzył mi się ze szkolnym apelem na rozpoczęcie i zakończenie roku, z dniem patrona czy nauczyciela. Później to połączenie stało się dla mnie absolutna podstawą do pracy, na uczelnię, na wieczorne wyjście… Muszę przyznać, że eksploatowałam go namiętnie przez długie lata. Zresztą nadal często zdarza mi się sięgać po ten uniwersalny zestaw kolorów.
W mojej szafie nadal w przewadze są czarne spodnie, sukienka, spódnice, tuniki, bluzki czy swetry. Obowiązkowo też czarne buty - od sandałków po kozaki, czarny płaszcz, szal i rękawiczki. Do tego ulubione białe bluzki – koszulowe i wygodne bawełniane, na lato białe, lniane spodnie i długa sukienka.Pierwszą czarną sukienkę z jerseyu uszyłam sobie jakieś 4 lata temu i pokazywałam ją tu. Wbrew moim oczekiwaniom, a może bardziej pobożnym życzeniom - gatunek materii okazał się kiepskiej jakości i po krótkim czasie użytkowania okrutnie się zmechacił, przez co sukienka wyglądała bardzo nieestetycznie. Ale polubiłam ten fason i wygodę jaką daje lekko elastyczna materia. A ponieważ jesień to czas moich urodzin, imienin i rocznicy bloga (to już pond 6 lat) postanowiłam z tej okazji uszyć sobie kolejną czarną kieckę. Jednak tym razem z lepszego gatunku jerseyu – tzn tak mnie zapewniano przy zakupie dzianiny. Ostatecznie oczywiście to czas pokaże jak będzie się sprawował, ale w dotyku wydaje się być lepszy.
Sukienka ma kształt litery A – dopasowane ramiona i lekko rozkloszowany dół. Składa się z 6 elementów – 2 części tyłu, 1 części przodu, 2 mini rękawów i obłożenia szyi. Jest na tyle szeroka, że nie potrzebne było zapięcie – zamek czy guziki, ale na tyle dopasowana abym nie wyglądała w niej jak w worku. Jest nieco dłuższa niż ta z przed 4 lat – sięga nieco powyżej kolan.
Zestaw ten stanowi tło do podarku urodzinowego – zegarka w kształcie maszyny do szycia. Prawda, że urokliwy podarek dla pasjonatki szycia?!
jerseyowa sukienka - made by ThimbleLady
Wisior z zegarkiem - podarunek - nn
Buty - Maxoni
piątek, 25 listopada 2016
Światowy Dzień Pluszowego Misia...
Dziś Światowy Dzień Pluszowego Misia. W trakcie mojej zabawy z materią wszelaką popełniłam kilka misiaków - uszyłam z bawełny i sztucznego futerka, ufilcowałam też co nieco z włóczki czesankowej.
W ubiegłym roku na szybko szyłam przebranie na ten szczególny dzień dla synka mojej chrześniaczki.
Dziś jednak przedstawiam Wam mojego osobistego misia. Gdy przyszłam na świat ON miał już kilkanaście lat. Dziś to ponad półwieczny jegomość. Dostałam go od syna przemiłej pani, u której mama wynajmowała pokój. On z kolei - starszy ode mnie o dobre 12 lat otrzymał tego misia na pierwsze urodziny od swojej babci.
To najprawdziwszy pluszowy misio, mocno nadgryziony zębem czasu. Trociny wewnątrz, futerko już mocno wytarte, zamiast nosa - guziczek. Przetrwał wielokrotne pranie i suszenie przypięty za ucho na sznurku.
Ale przyznacie, że dzielnie się trzyma. Mój ci On!!! A w Waszych domach i serduszkach mieszkają jakieś misie?
W ubiegłym roku na szybko szyłam przebranie na ten szczególny dzień dla synka mojej chrześniaczki.
Dziś jednak przedstawiam Wam mojego osobistego misia. Gdy przyszłam na świat ON miał już kilkanaście lat. Dziś to ponad półwieczny jegomość. Dostałam go od syna przemiłej pani, u której mama wynajmowała pokój. On z kolei - starszy ode mnie o dobre 12 lat otrzymał tego misia na pierwsze urodziny od swojej babci.
To najprawdziwszy pluszowy misio, mocno nadgryziony zębem czasu. Trociny wewnątrz, futerko już mocno wytarte, zamiast nosa - guziczek. Przetrwał wielokrotne pranie i suszenie przypięty za ucho na sznurku.
Ale przyznacie, że dzielnie się trzyma. Mój ci On!!! A w Waszych domach i serduszkach mieszkają jakieś misie?
wtorek, 15 listopada 2016
mysza.../mouse...
Było szycie, malowanie, szydełkowanie - najwyższa więc pora na choćby chwilowy powrót do filcowania. Tym razem z kłębka włóczki czesankowej stworzyłam szary, ogoniasty drobiazg - filcowy podarek-niespodzianka dla kota, a właściwie kotki - smukłej, szarej kocicy, która od niedawna zamieszkała z moimi przyjaciółmi. Tak jak uwielbiam koty, tak za myszkami nie przepadam. Te w gruncie rzeczy urocze stworzonka o przesympatycznych pyszczkach od kiedy pamiętam wywołują u mnie pewien niepokój. Nie mam nic przeciwko mysim maskotkom choćby nawet z długimi ogonkami, ale żywe myszki wolę oglądać z dużej odległości.
Filcak, który postanowiłam stworzyć to bardzo prosty w formie twór - idealny dla początkujących w temacie filcowania na sucho. Szary owalny korpus, sterczące, okrągłe uszka z różowym wypełnieniem, czarne oczka i różowy nochal. Całkiem sympatyczny pyszczek uzupełniają czarne rzęsy i sterczące wąsy. Aby myszka choć trochę podobna była do oryginału potrzebny był jeszcze ogonek - taki długi i cienki szary sznureczek. Ten element ufilcowałam techniką filcowania na mokro - znacznie szybciej i mniej krwawo dla moich paluszków :). Mysie rzęsy zrobiłam z nieużywanych rzęs w kępkach, a wąsy wytargałam z miotły. Były na tyle sztywne, że całkiem łatwo dały się przeciągnąć przez ufilcowany pyszczek.
Potrzebne materiały:
- włóczka czesankowa w kolorze szarym
- odrobina włóczki na oczy i nos
- wąsy ze zmiotki
- sztuczne rzęsy w kępkach
Filcak, który postanowiłam stworzyć to bardzo prosty w formie twór - idealny dla początkujących w temacie filcowania na sucho. Szary owalny korpus, sterczące, okrągłe uszka z różowym wypełnieniem, czarne oczka i różowy nochal. Całkiem sympatyczny pyszczek uzupełniają czarne rzęsy i sterczące wąsy. Aby myszka choć trochę podobna była do oryginału potrzebny był jeszcze ogonek - taki długi i cienki szary sznureczek. Ten element ufilcowałam techniką filcowania na mokro - znacznie szybciej i mniej krwawo dla moich paluszków :). Mysie rzęsy zrobiłam z nieużywanych rzęs w kępkach, a wąsy wytargałam z miotły. Były na tyle sztywne, że całkiem łatwo dały się przeciągnąć przez ufilcowany pyszczek.
No i powstała mysza jak się patrzy. Pewnie szybko dokona żywota w kocich pazurkach i pyszczku... No ale cóż... koty lubią myszki...
Potrzebne materiały:
- włóczka czesankowa w kolorze szarym
- odrobina włóczki na oczy i nos
- wąsy ze zmiotki
- sztuczne rzęsy w kępkach
mysza - hand made by ThimbleLady
poniedziałek, 31 października 2016
kaszkiet/cyklistówka dla małego eleganta.../hat for the little dandy...
Zima, zima, zima, pada pada.... nie, nie jeszcze
nie zima i jeszcze nie śnieg, ale chłód bywa przejmujący, szczególnie o
poranku. Ziąb, wiatr, bywa że i deszcz. Klasyka. Kocham ogniste kolory jesieni,
gdy niczym mistrz pędzla ozdabia świat czerwienią, burgundem, ciepłym odcieniem
pomarańczy czy rdzawej cegły. Uwielbiam
szelest liści pod butami, lubię też wsłuchiwać się w stukot kropli deszczu o
parapet…
Moje kieszenie i biurko wypełniają kasztany. Od kiedy
pierwszy raz zobaczyłam te cudownie owalne owoce zbieram je namiętnie. W tym
roku poza wypełnieniem kieszeni zrobiłam też z nich nalewkę – ponoć idealna na
stawy, a te mi ostatnio dokuczają. Jesień ma w sobie czar, ale też i nastraja
nostalgicznie. Przypomina o przemijaniu, o nieuchronności pewnych zdarzeń.
Gdy tylko nastają chłody z szafy wyciągam ciepłe rękawiczki,
szale i czapy. Dawno, dawno temu, jeszcze za czasów szkolnych nie znosiłam
nosić czapek, no co najwyżej kaptur od kurtki. W szafie były zazwyczaj czapki
włóczkowe robione przez mamę, ciocię czy babcię na drutach lub szydełku. Mało
estetyczne jak mi się wydawało, takie niemodne, "babcine". Odciskały mi się na czole,
"gryzły" mnie w głowę i w ogóle były do niczego. Wstydziłam się, bo
wyglądałam w nich koszmarnie. Zdarzało się, że dla świętego spokoju wychodziłam
z domu w czapce, by zaraz za progiem schować ją do kieszeni lub wcisnąć głęboko
do tornistra.
Dziś nie wyobrażam
sobie, żebym nie założyła czapy w chłodny dzień. Ba – ja je nawet polubiłam.
Zresztą ktoś kto doświadczył bólu zatok zapewne podziela moje zdanie. Mam więc wielkie
włóczkowe czapy z pomponem, wełnianą czapkę z daszkiem, a nawet czarny kapelusz…
Uszyłam już w życiu sporo różnych, czasem dziwnych rzeczy,
ale czapki jakoś nie. Pomijam oczywiście wszelkiej maści nakrycia głowy na bale
przebierańców.
Dlatego najwyższa pora zmierzyć się z czapą i to
zdecydowanie ambitniejszą niż prostą dzianinową owalnie zakończoną tubą.
Może kaszkiet?! Na początek w wersji mini dla małego
eleganta.
Kaszkiet to męska czapka z daszkiem najbardziej popularna
chyba w latach 30, ale używana już w XVIII wieku przez żołnierzy m. in. armii
polskiej (z daszkiem z przodu) czy
pruskiej (w formie kapelusza z rondem podniesionym z przodu i z tyłu).
Można go łączyć z jeansami jak i z eleganckim garniturem, bo w obu wersjach
wygląda świetnie.
Zdecydowałam się na cyklistówkę/kolarkę taki typ kaszkietu z
daszkiem, kojarzony z dwudziestoleciem międzywojennym, charakterystycznym
elementem stroju paryskiego apasza, szyty z klinów z guziczkiem na łączeniu.
Wybrałam materię w małą biało-brązową kratkę i oliwkową
podszewkę. Plastikowy guzik na nóżce obciągnęłam kawałkiem tkaniny. Potrzebny
był jeszcze daszek. W hurtowni z dodatkami zapewne dostałabym gotowy, ale o tym
nie pomyślałam. Wycięłam więc daszek ze sztywnej teczki do dokumentów, brzeg
okleiłam i obszyłam tkaniną. Pomysł z wyborem tkaniny w kratkę na pierwsze
szycie kaszkietu był nieco od czapy, ale w miarę udało mi się spasować linie. I
tak oto jest – pierwsza cyklistówka dla mniej więcej dwulatka.
Kaszkiet / cyklistówka - made by ThimbleLady
poniedziałek, 10 października 2016
t-shirt w kolorze czerwieni.../red t-shirt...
Jeszcze latem będąc w hurtowni tkanin w koszu z resztkami mój wzrok przyciągnął kawałek dzianiny w głębokim odcieniu czerwieni. Przyglądałam się ciekawie, sprawdzałam jaka jest w dotyku i odkładałam na miejsce. Kusił mnie ten kawałek materii. Ale ja i czerwień? O nie! Z czerwienią mi nie po drodze. Choć zachwyca mnie ten kolor "na innych", to czuję się w nim jakoś dziwnie, za bardzo "widoczna", krzykliwa! Ot babskie dylematy...
No ale co poradzić jak kusi... W końcu uznałam, że przyszedł czas na stawienie temu czoła. Zakupiłam więc kawałek ok 55 cm mięsistej i nieco sztywnej dzianiny. Ostatecznie - jak się nie przekonam to zawsze mogę uszyć coś dla kogoś. Katować się nie będę.
Tradycyjnie kawałek materii już po zakupie trafił do pudła z tkaninami. Odczekał tam do poprzedniego weekendu, w którym to postanowiłam dać mu szansę i uszyć z niego prostą bluzkę. Materiału straczyło mi na lekko dopasowany w talii T- shirt z króciutkim rękawkiem.
Okrągły dekolt wykończyłam wąską pliską, którą przestebnowałam na milimetr.
Dół bluzki i rękawki podwinęłam i przeszyłam podwójnym ściegiem drabinkowym. Po raz pierwszy użyłam nici elsatycznych. Ciekawe doświadczene. Ciężko mi się je nawlekało, ale współpracę uznaję za satysfakcjonującą.
Pomaleńku, krok po kroku oswajam się z tym ognistym kolorem. Jaka będzie nasza wspólna przyszłość - czas pokaże. W każdym razie pierwszy raz mam już za sobą. I to od razu w "hurcie" - podwójne uderzenie czerwieni - t-shirt i sweter! Jak przełamywać swoje ograniczenia i lęki to z przytupem :).
No ale co poradzić jak kusi... W końcu uznałam, że przyszedł czas na stawienie temu czoła. Zakupiłam więc kawałek ok 55 cm mięsistej i nieco sztywnej dzianiny. Ostatecznie - jak się nie przekonam to zawsze mogę uszyć coś dla kogoś. Katować się nie będę.
Tradycyjnie kawałek materii już po zakupie trafił do pudła z tkaninami. Odczekał tam do poprzedniego weekendu, w którym to postanowiłam dać mu szansę i uszyć z niego prostą bluzkę. Materiału straczyło mi na lekko dopasowany w talii T- shirt z króciutkim rękawkiem.
Okrągły dekolt wykończyłam wąską pliską, którą przestebnowałam na milimetr.
Dół bluzki i rękawki podwinęłam i przeszyłam podwójnym ściegiem drabinkowym. Po raz pierwszy użyłam nici elsatycznych. Ciekawe doświadczene. Ciężko mi się je nawlekało, ale współpracę uznaję za satysfakcjonującą.
Pomaleńku, krok po kroku oswajam się z tym ognistym kolorem. Jaka będzie nasza wspólna przyszłość - czas pokaże. W każdym razie pierwszy raz mam już za sobą. I to od razu w "hurcie" - podwójne uderzenie czerwieni - t-shirt i sweter! Jak przełamywać swoje ograniczenia i lęki to z przytupem :).
T-shirt - made by ThimbleLady, spódnica - atmosphere, sweter - per una
piątek, 30 września 2016
deseczka ziołami pachnąca / decoupage na drewnie...
Kolejny decoupagowy twór. Drewniana deska kuchenna w rozmiarze L. Solidna, dość ciężka. Z jednej strony w stanie surowym nadającym się do użytkowania w kuchni, z drugiej ozdobiona techniką serwetkową. Zabezpieczona na malunkach lakierem do drewna.
Samą deskę w ilości kilku sztuk, w formie surowej dostałam od koleżanki. Deski zostały wycięte z resztek poprodukcyjnych w zakładzie stolarskim. Tam były tylko odpadem, dla mnie cennym materiałem do testowania i podnoszenia swoich umiejętności. Deska miała swoje przeznaczenie - miała stanowić prezent do kuchni w nowym mieszkaniu kuzynostwa. W założeniu miała zawierać elementy zieleni.
Bazylia, mięta, pokrzywa... Zapach ziół zbieranych i suszonych na koniec lata natchnął mnie, aby taki ziołowy element wykorzystać na kuchennej desce. Duża, prosta powierzchnia dawała spore pole do popisu. Ale uwaga - duże elementy wyrwane z delikatnej serwetki wymagają większej uwagi podczas przyklejania. Łatwiej, szczególnie w rękach amatora - potrafią się pomarszczyć, a nawet przedrzeć - a ja nie lubię zmarszczeń i nierówności. Niestety nie miałam pod ręką żelazka, które mogłabym wykorzystać do idealnego przyklejenia serwetki do drewnianej powierzchni. Zabawiłam się więc w misterne przyklejanie pędzlem. Chyba miałam dobry dzień, bo przyklejanie wyszło niemal idealnie. Aby deska pasowała do wnętrza, postarzyłam ją nieco stosując technikę przecierania.
Ja mam do niej kilka uwag, ale obdarowanym bardzo się spodobała.
Do wykonania deski potrzebowałam:
- deska
- dronoziarnisty papier ścierny
- biała i zielona farba bazowa akrylowa
- świeczka
- serwetka
- klej
- kolorowe farbki akrylowe
- gąbka do tapowania
- pędzelki
- lakier do drewna
Samą deskę w ilości kilku sztuk, w formie surowej dostałam od koleżanki. Deski zostały wycięte z resztek poprodukcyjnych w zakładzie stolarskim. Tam były tylko odpadem, dla mnie cennym materiałem do testowania i podnoszenia swoich umiejętności. Deska miała swoje przeznaczenie - miała stanowić prezent do kuchni w nowym mieszkaniu kuzynostwa. W założeniu miała zawierać elementy zieleni.
Ja mam do niej kilka uwag, ale obdarowanym bardzo się spodobała.
Do wykonania deski potrzebowałam:
- deska
- dronoziarnisty papier ścierny
- biała i zielona farba bazowa akrylowa
- świeczka
- serwetka
- klej
- kolorowe farbki akrylowe
- gąbka do tapowania
- pędzelki
- lakier do drewna
drewniana deseczka kuchenna - hand made by ThimbleLady
Subskrybuj:
Posty (Atom)