niedziela, 12 września 2010

niedzielny poranek wśród kwiatów, owoców i brzęczących owadów…

     Wykorzystując słoneczną aurę, skorzystałam z zaproszenia i spędziłam dzisiejsze przedpołudnie u rodzinki na działce. Umiejscowione na obrzeżach miasta ogródki działkowe - kiedyś niezwykle popularne tzw. działki pracownicze, w zapomnianych już nieco trudnych czasach PRL-u umożliwiały spędzić letni czas, zasłużony urlop czy choćby wolny weekend na świeżym powietrzu, bez konieczności wyruszania w daleką i męczącą podróż zatłoczonym pociągiem czy psującym się autobusem. Dodatkowo świeże owoce i warzywa z własnej działeczki były towarem  porządanym bo deficytowym w tych dziwnych czasach.




     Soczyste owoce prosto z drzewa, świeże powietrze, cisza i spokój. Jedynie szum drzew, brzęczenie owadów i gdzieś w oddali ledwie słyszalne - prosto z radyjka tranzystorowego -dzwięki przeboju sprzed lat w wykonaniu Roberty Flack "Killing Me Softly"  i wygodny leżak – po postu słodkie lenistwo i ładowanie akumulatorów przed kolejnym trudnym tygodniem w pracy.



    Po tych kilku godzinach obiema rękoma podpisuję się pod stwierdzeniem, że kolor zielony uspakaja, wycisza, rozluźnia, a każda godzina spędzona blisko natury pozwala nabrać dystansu do spraw codziennych.

     Co do stroju – żadna rewelacja – bo raczej krynoliny, sterczące halki i powłóczyste suknie z trenem na działkę absolutnie się nie nadają - bo nie to miejsce i nie ten czas.
Dlatego wybór padł na: legginsy + tunika + kapelusz z kwiatem + sportowe balerinki na gumowej podeszwie.

     Wygodna bawełna, nie ograniczający ruchów fason (no może jedynie dość szeroki dół tuniki utrudniał lekko poruszanie się między wysokimi roślinami, zahaczając się przy każdym kolejnym kroku na kolcach krzaków różanych) i antypoślizgowe buty - idealne rozwiązanie na takie wypady.

 

     A na głowie błękitny kapelusik z jasnoróżowym wielkim kwiatem, przywieziony kilka lat temu z nad morza. Swoje już przeżył, ale nadal niezawodnie chroni oczy i włosy przed nadmiarem słońca. No oczywiście dzisiejsza temperatura nie wymagała zabezpieczenia głowy przed przegrzaniem, ale zsunięte na oczy rondo kapelusza, osłaniało je przed promieniami szczególnie, że zapomniałam zabrać okularów słonecznych.
    
     Pod tuniką bladoróżowy top bieliźniany, a na lewym nadgarstku bransoletka z niebieskich, szklanych koralików.
                                                                            oj coś bledziuchno tu wyglądam...
      dynia - na Helloween                           dojrzewająca pigwa,              minaturowy pomidorek             soczysta kiść winogron
       będzie jak znalazł :)               -nie miałam pojęcia, że tak wygląda                                                           z maleńkiej oranżerii

tunika – E-vie; top - Intimissimi; legginsy – no name; balerinki – kupione w osiedlowym sklepiku;
kapelusz –sklepik w Ustroniu Morskim; bransoletka - nie ma pojęcia skąd ją mam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witam Cię w moim małym wirtualnym świecie. Serdecznie dziękuję za każdy pozostawiony ślad Twojej tu obecności... Jeśli spodobał Ci się mój blog serdecznie zapraszam Cię do obserwowania. Z góry dziękuję za wszystkie komentarze :-)