środa, 29 września 2010

powidła śliwkowe...

    
     Ulubione z dzieciństwa bułeczki z powidłami – koniecznie śliwkowymi. Pyszne, pachnące kończącym się latem, łączące słodycz i lekko cierpki smak w coś niepowtarzalnego i niezapomnianego.
     Powidła – oczywiście wysmażane w ciocinej kuchni, na piecu z żywym ogniem z węgla i pachnących kloców drewna, mamiące swym zapachem, wyjadane ukradkiem prosto z patelni parzyły palce i język.
Tak to niewątpliwie jeden ze smaków mojego dzieciństwa. Dodałabym jeszcze do tego kawę Inkę z mlekiem, która sprawiała, że czułam się bardzo dorosła O i jeszcze takie maleńkie, zielone cukierki obsypane drobniutkim cukrem o nieziemsko miętowym smaku. Do dziś nie mogę znaleźć podobnych – a może i dobrze, bo kto wie czy smakowałyby tak samo zniewalająco jak wtedy!

     Dzisiejsza pogoda – senna, szara i deszczowa w jakiś dziwny sposób przywołają te wspomnienia z dzieciństwa. Zatęskniłam za minionym czasem beztroski, bez-myślenia, spokoju i nieopisanej radości.
     Powidła śliwkowe, konik na biegunach, warkoczyki na głowie i musowo zbite kolana i zdarte łokcie   - z perspektywy dziecka wszystko wydawało się prostsze.


     A dziś w śliwkowym sweterku z rękawami 3/4 i fiołkowej powłóczystej spódnicy z doszytym haftowanym w drobne kwiatki szyfonem, próbowałam przywołać ten czas, ignorując wielkie krople deszczu co rusz kapiące na i tak szare ulice. Oczywiście tak długa spódnica przy dzisiejszej aurze to nie był najrozsądniejszy wybór – ale cóż poradzić jak mi się śliwek zachciało J  



sweter - Next; spódnica - Laura Ashley; bluzka - Ups!
kabaretki - sklep z bielizną; kolczyki - prezent

niedziela, 26 września 2010

... bez tytułu...

     Cały tydzień intensywnej pracy, piątkowa impreza u Agi zakończona nocnymi ploteczkami, potem cała sobota na uczelni. A dziś totalny zgon. Chyba już za stara jestem na takie intensywne życie?! Rano nie mogłam się wypionizować, no i pierwsze wagary zaliczone! Cały dzień spędziłam na kanapie, otulona kocem z kubkiem gorącej, aromatycznej herbaty w dłoni, spoglądając co czas jakiś jednym okiem w okienko telewizora. Zmęczona jestem niemożebnie. Na dodatek coś mi strzeliło w nadgarstku i tak mnie rozbolało, że musiałam zrobić sobie okład. A miało być tak pięknie...

     Zdjęcia nie pochodzą z dzisiejszego dnia tylko z piątku. Jedyne na co miałam siły w ten niedzielny poranek to wygodny dres. Tak wiem - wstyd i hańba, ale cóż robić jak ciało odmawia posłuszeństwa…

    




















     I tak na piątkowy dzień wybrałam satynowe alladynki, niezwykle wygodne, ale z racji satynowego błysku nadające się raczej na wyjście niż na codzienne eskapady. Do tego biały top i bolerko z zaokrąglonymi brzegami. Było niezwykle ciepło, więc spokojnie mogłam pozwolić sobie na sandałki.
     Spędziłam naprawdę fajny babski  wieczór. Trochę taki sabat czarownic J, cudny, pełen śmiechu i pozytywnej energii. Z pysznym jedzeniem i dobrą muzyka w tle. Dzięki dziewczęta! A że teraz za to pokutuję... no cóż, mówi się trudno!

alladynki - India Shop; top - Next; bolerko - Szafa 23
kolczyki - Jablonex

czwartek, 23 września 2010

różowa panienka...


    
     Kolor różowy – mieszanka bieli i czerwieni
Kojarzy się z dziecięcym światem. Obowiązkowo różowy kocyk i śpioszki dla nowonarodzonej, różowe rajstopki i skarpetki i oczywiście sukieneczki z falbankami dla małej pannicy, która wybiera się na spacer z rodzicami lub wizytę u dziadków.

     Kiedyś go wręcz nie znosiłam. Może dlatego, że farbowałam włosy na ognisto rudy kolor, a może dlatego, że kojarzył mi się z lalką Barbie, za której stylistyką, mówiąc delikatnie, nie przepadam. Zresztą szyłam sobie wtedy tylko długaśne spódnice, którymi zbierałam cały bród ulicy i kupowałam wielkie swetry z przydługimi rękawami. W mojej szafie był tylko kolor czarny z ewentualną domieszką szarości i bieli. Nie był to czas buntu przeciwko światu i jego prawidłom, raczej czas poszukiwań siebie. Dobrze mi było pod tą wełnianą, czarną przykrywką. Gdyby ktokolwiek mi wtedy powiedział, że przywdzieję kiedyś taką tunikę, to wyśmiałbym go głośno i kazała solidnie puknąć się w czoło. A dziś założyłam, mało że róż w odcieniu malinowym, to jeszcze z falbankami i tkanymi gęsto koronkami! Świat zwariował a ja razem z nim!  Ale, jak to głosi stare przysłowie „tylko krowa nie zmienia poglądów” J.





* sukienka w roli tuniki (jakoś nie miałam odwagi, aby założyć ją samodzielnie bez spodni)  
* malinowa, miękka bawełna
* falbanki jako wykończenie na dole, na górze przy dekolcie i na ramionach
* gęsto utkane bawełniane koronki
* z tyłu kilka rzędów wszytych gumek dopasowujących tunikę do figury
* fikuśne wycięcie w kształcie trójkąta na plecach
+
     jasno różowy cień na powiekach
+
różowa big rose we włosach

=
        przesłodzona, różowa cała ja J













a żeby dosłodzić na maxa - jedna z ostanich pszczółek tego lata zbierająca pyłek kwiatowy na przesłodki miodek
(tak przynajmniej sobie myślę, choć pewności żadnej nie mam, bo na życiu owadów się nie znam i nie wiem, czy to normalne o tej porze roku)

sukienka/tunika - prezent od koleżanki; spodnie - ???; bluzeczka - Top Shop;
róża we włosach - sklep z dodatkami ślubnymi;
pszczółka - skoro wybrała wściekle różowy kwiat, to może Maja, ale nie zapytałam ;)

poniedziałek, 20 września 2010

latte, mleczna czekolada, cynamon, kawa...


     Dziś wróble tak namiętnie ćwierkały siedząc na gałęziach pobliskiego drzewka, jakby zupełnie pomyliły im się pory roku – przecież to jesień nadchodzi wielkimi krokami, a nie wiosna…powariowały te małe, szaro-bure ptaszki…

     Deszcz nie padał, wiatr nie wiał, ba nawet słońce co jakiś czas wyglądało zza chmur… w zasadzie można rzec, że to był całkiem udany dzień. Nawet nie zniechęciła mnie leżąca na biurku sterta dokumentów do wyjaśnienia i złośliwość przedmiotów martwych - czyli strajk firmowej poczty.

     A w kwestii ubrań – lubię brązy, szczególnie te ciemne w odcieniu czekolady i mocnej kawy – bo cóż lepszego na jesienne dni, niż kojarzące się z filiżanką gorącej, aromatycznej kawy i kostkami słodziutkiej czekolady z chrupiącymi orzechami sukienki, sweterki czy szale?!
     Brązową, falbaniastą spódnicę z wiskozy z połyskującymi o ton ciemniejszymi, cienkimi paskami uszyłam już kilka lat temu, na jeden z wakacyjnych wyjazdów. Początkowo, jak to z nowymi rzeczami bywa, nosiłam ją często w różnych zestawieniach. Wygodna, lekka, idealna na letni czas. Potem jednak znudziła mi się, więc zawisła spokojnie na wieszaku w szafie, a jej miejsce zastąpiły kolejne wytwory moich rąk.


Nawet rosłego grzyba znalazłam niedaleko domu J

     Ażurowy sweterek w kolorze czekolady (muszę przyznać, że mam słabość do sweterków) jest pod biustem przepleciony cienkim sznurkiem i lekko rozszerzony na dole tworząc coś w rodzaju tuniki. Pod nim beżowy top. Jedyny mankament swetra to szerokie rękawy, które uniemożliwiają założenie na niego czegokolwiek innego niż obszerna peleryna.
   Na uszach kolczyki z wtopionymi w metal - brązowymi oczywiście - koralikami, a na palcu pierścionek z dużą różą...

spódnica - made by ThimbleLady; ażurowy sweterek - Atmosphere; top - Swift
pierścionek - dzieło studentów ASP

niedziela, 19 września 2010

niedziela na starówce...

        Pomysł na niedzielne przedpołudnie - spacer wąskimi, pełnymi uroku uliczkami starego miasta. Najpiękniejsze, zabytkowe kamieniczki, dziesiątki restauracyjek, klimatyczne kawiarenki i puby z tętniącymi życiem letnimi ogródkami zapraszającymi przechodniów na pyszności z niemal każdego zakątka świata. Dźwięki miasta, gwar i charakterystyczne chyba dla każdej starówki, wszechobecne gołębie. Zakochane pary, rodziny z dziećmi, grupki roześmianej młodzieży, elegancko ubrani starsi państwo na przed- a może i poobiednim spacerze. Fajnie tu, malowniczo i radośnie.




    
     Byłam tu dziś z racji odbywającego się w jednej z przylegających do Starego Rynku kamienic kursu. Skorzystałam więc z okazji i w przerwie pomiędzy zajęciami pozachwycałam się fasadami malowniczych kamieniczek, przekąsiłam coś ze znajomymi w jednej z egzotycznych knajpek i dla zapamiętania tych ulotnych chwil pstryknęłam kilka fotek.

                                                        
     Wejście do znajdującego się w dawnej kamienicy, na rogu ulic Żydowskiej i Kramarskiej maleńkiego rektorskiego kościółka, który służy również grekokatolikom do celebrowania liturgii w rycie bizantyjsko-ukraińskim, a także barokowe dzieło - kościół farny – fasada widziana od strony ulicy Świętosławskiej.

     Dziś na grzbiet założyłam letnią tunikę w różowe esy floresy (a co w końcu lato jeszcze trwa!), biały top i czarne spodnie. Prezent od mamy - amarantowa niciana chusta z setkami migocących koralików bardziej zdobiła aniżeli chroniła przed przejmującym chłodem, ale nie chciało mi się na te kilka chwil wbijać w wielkie szare swetrzysko. Wybiegłam tak jak stała i troszkę zdziwiłam się, że jest tak zimno… Bez względu jednak na niedogodności - spacer zaliczam do udanych.
Ulica Żydowska  i widok na Ratusz z narożnika ul.Żydowskiej i ul.Wilekiej.



Renesansowy Ratusz i przyległe malownicze kamieniczki z podcieniami tzw. domki budników.


    Jedna z wielu latarni umieszczonych wokół starego miasta oraz Fontanna Prozerpiny przed Ratuszem - barokowa, wykonana w piaskowcu rzeźba, nawiązując do mitologii, ilustruje scenę porwania Prozerpiny przez władcę podziemia.

     Balijskie smakołyki serwowane przy dźwiękach jawajskiego gamelanu w egzotycznej indonezyjskiej restauracji Warung Bali - Ayam Asam Manis / Padang / Lada Hitam – pyszne danie z kurczaka, podane na gorącym talerzu z ryżem, indonezyjskimi prażynkami, warzywami „acar” i sosem słodko-kwaśnym (do wyboru był jeszcze pikantny i pieprzowy).



tunika - MK; spodnie - ???; balerinki - Hkr Lady; niciana chusta z koralikami - WareHouse;
pierścionek - stoisko z biżuterią w osiedlowym markecie

sobota, 18 września 2010

ostatni weekend lata zobowiązuje...


 
      aż trudno uwierzyć, ze ten czas tak szybko minął!
Lato, słońce, inne tempo życia, jakaś lekkość, radość optymizm…
Wiem, taka jest kolej rzeczy, wszystko się zmienia, jedno odchodzi by ustąpić miejsca drugiemu, kolejnej porze roku, kolejnym wyzwaniom. Wiem, ale ta ulotność troszkę mnie przeraża, bo ” dopiero co przyzwyczaiłam się do wczorajszego dnia, a już jest dziś” inne, nowe, może lepsze ale jako że nieznane pełne obaw.
     tak jest dziś! Oddaję się lenistwu, aż do bólu, aż do znudzenia. Potrzebuję tego jak powietrza. Muszę się zatrzymać choć na jedną małą chwilę, odpocząć nieco, kolejny już dzień głowa pęka mi w szwach i łapie mnie nastrój jesiennej melancholii.







     Jedyne do czego się dziś zmusiłam - z racji koniecznej wizyty u stomatologa - to do założenia czegoś innego niż rozciągnięte, ale jakże wygodne dresowe spodnie i zbyt duża bluza. Za to wybrałam asymetryczną tunikę z dekoltem w kształcie wody, na jednym ramieniu wiązaną na supełek, na drugim tworzącą coś na kształt rozciętego krótkiego rękawka, odcinana na wysokości bioder z doszytym rozkloszowanym dołem. Lekka, miękko układająca się na sylwetce,
Do tego ulubione białe spodnie (pewnie po raz ostatni goszczące tu w tym sezonie) i małą białą bluzeczkę. W talii szeroki, zamszowy pasek.





          „Spring, Summer, Fall, Winter…and Spring”  filozoficzna opowieść o życiu i przemijaniu  zgodnie z następującymi po sobie porami roku symbolizującymi czas od narodzin do śmierci, pełen spokoju i medytacji film Ki-du Kima  - tak to idealne rozwiązanie na ten czas i ten nastrój – chyba ponownie do niego zajrzę.
a nuż odnajdę ukojenie... wewnętrzny spokój i ...  no bo i wizyta u stomatologa w sobotę to też nic zabawnego :)                    



tunika - George; spodnie - ???; sandałki - Pennika; pasek - Paskpol;
kolczyki - Jablonex; pierścionek- wyrób ręczny studentów ASP

czwartek, 16 września 2010

lato przeplata się z jesienią...

    


     raz pada deszcz raz świeci słońce...
Już gubię się w tej plątaninie zmienności.
Gdy decyduję się na sandałki, to stopy niemal przymarzają mi do chodnika, a gdy zakładam cieplejsze buty i sweter, to jest mi niemal gorąco. A widok za oknem o poranku niestety niczego nie sugeruje, wręcz przeciwnie - co kilka godzin pogoda potrafi się diametralnie zmienić - w jednej chwili silny wiatr zrywa liście z drzew, zrzuca kasztany które rozłupują się po uderzeniu o ziemię ukazując krągłe rudości, by już w następnym momencie na przekór wszystkim i wszystkiemu rozświetlić ulice tańczącymi promieniami wrześniowego słońca.
Do tego jakiś zielony stołeczek się przyplątał?! :) Dziwny jest ten świat...















     Po długich, no ale bez przesady oczywiście,  rozmyślaniach zaryzykowałam i wydobyłam z szafy iście letni zestaw – a kto mi zabroni! Kolejna długa spódnica, wykonana z czarnej wiskozy z białymi wzorami - troszkę jakby w stylu afrykańskim - kopertówka, zapinana z boku na guziczek i okrągłe rzepy. Sandałki w panterkę (czyżby obudził się we mnie jakiś zwierz? - chyba leniwiec...), biała bluzka z krótkim rękawkiem i czarne falbaniaste „coś” dopełniły całość. Na wierzch oczywiście sweterk - aż taką ryzykantką nie jestem.


     Ostatecznie okazało się, że najlepszy wybór to to nie był. Wszystko wyglądało dobrze do momentu, gdy silny podmuch wiatru nie zaczął niepokojąco szarpać połami spódniczki na prawo i lewo, a falbanki na bluzce miotały się niczym ptak w klatce. Oj działo się, działo...:)

    

spódnica - Wallis; bluzka z falbankami - New Look;
sandałki - Bassano; kolczyki - sklepik za rogiem


    

środa, 15 września 2010

kolejna odsłona oliwki w secesyjnym stylu...


 […] Gdybym ujrzała kiedykolwiek taki film
Umarłabym ze śmiechu

Cisza zagrała, wokół nas się wzbił
Gołębi puch - perfidny kicz […]
/„Gołębi puch”  M.Ostrowska/

Kolejna oliwkowa odsłona i standardowo na zdjęciach nie specjalnie widoczna. 
Długa spódnica, od kilku już ładnych lat wisząca w mojej szafie, przeżywa druga młodość. A jeszcze niedawno chciałam się jej pozbyć… Szeroka falbana wykończona koronką nadaje jej lekkości i kobiecości, a satynowa lamówka i pleciony w warkocz pasek połyskujący przy każdym kroku, delikatnie ją rozświetla.
Do tego bawełniana koszulka również z koronką wokół dekoltu i pach i zapinane wokół kostki płaskie buty z kolorową plecionką na przedzie.
A na szyi spory wisior z koralików i metalu.
     Jakby zamiast wygodnej bawełny wbić się w obcisłą gorsetową bluzeczkę z ferią koronek, kwiatów i falbanek  i długie rękawiczki, to wyszłoby coś na wzór secesyjnej kreacji z końca XIX wieku :). Tak mi się skojarzyło, gdy spoglądając na to zdjęcie, zdałam sobie sprawę, że jest ono wykonane na schodach pewnej secesyjnej kamienicy.

  


o rany, na tej ostatniej fotce wyglądam jakbym całe dnie spędzała na solarium, a ja w rzeczywistości taka bledziocha jestem

spódnica - Fashion Fame; koszulka - Papaya; buty - sklepik osiedlowy; wisior - India Shop

wtorek, 14 września 2010

mroczne mroki mroku z dodatkiem słońca zaklętego w koralu...



"O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny..."
  
                         /"Deszcz jesienny" Leopold Staff/
    
     Po kilku dniach walki poddałam się i z bólem serca zaakceptowałam fakt, że jesień zbliża się wielkimi krokami… Zresztą jaki miałam wybór? - deszcz niemal od rana dzwonił o szyby, dudnił o parapet, zalewał ulice. Było mokro, szaro i  "niefajnie".


 Ten klimat odcisnął swe piętno i na tym co wyciągnęłam dziś rano z szafy i w jakim otoczeniu zrobiłam te fotki - czarne alladynki długości ¾, czarne balerinki, szara bluzeczka z bufiastymi rękawkami, szare ściany, szare ulice, szary nastrój… Nawet ten piękny słonecznik pochylił swą wielką głowę, jakby chciał potwierdzić tę smutna prawdę - lato minęło i wróci dopiero za rok...




     Tylko wielkie, płaskie, biało-żółte, owalne korale,  niczym słońce z oporem przeciskające się przez gęste czarne chmury rozświetlały te szarości.





  alladynki - stragan na osiedlowym bazarze; bluzka - Next; balerinki - Laura Bailey's;
kabaretki - Knitex; korale - prezent od mamy

poniedziałek, 13 września 2010

w murowanej piwnicy...

     Nie, nie, nie, tak łatwo nie poddam się jesieni!
Kiecka, t-shirt, sandałki, a żeby tak całkiem nie przestraszyć mijających mnie na ulicy ludzi, dla równowagi dodatkowo spodnie!

          „W murowanej piwnicy
            tańcowali zbójnicy.
            Kazali se piknie grać
            i na nózki pozirać. Hej!”

            Tańcowałbyk, kiebyk móg,
            kiebyk nie mioł krzywych nóg.
            A ze krzywe nózki mom,
            kie podskoce, to sie gnom. Hej!”


     Króciutka sukienka w różowo-białe lilie, na cienkich ramiączkach zapinana jest z tyłu na trzy niewielkie guziczki i co by pokazać – tak mam talię! - dodatkowo sznurowana na cieniutkie troczki.

Tak szczerze powiedziawszy poza bodaj jednym epizodem na plaży, sukienka ta nigdy nie była przeze mnie traktowana jako samodzielny element ubioru, tylko raczej pełniła funkcję tuniki, którą zawsze łączyłam ze spodniami ewentualnie legginsami. Dziś jak widać z białymi (moimi ulubionymi, które pewnie jeszcze nie raz tu zagoszczą!)


      Żeby jednak tak całkiem nie świecić golizną w raczej pochmurny dzień, dołożyłam do tego zestawu biały, wiekowy, ręcznie robiony sweterek. Dużym sentymentem darzę takie ręcznie robione cudeńka. Za pokute od dziergania palce, za emocje towarzyszące procesowi wytwarzania, za niepowtarzalność. Niestety - ja go nie robiłam – nad czym bardzo ubolewam - ale szydełka jakoś nie mogę opanować! Ręczne szycie – tak, maszyna – tak, haft – tak, szydełko i druty – zdecydowanie nie!
     Ten urokliwy, ażurowy sweterek oczywiście za bardzo mnie nie ochronił przed chłodem, ale lepiej to niż nic!
A sceneria piwnicy (!) – no nie żebym gustowała w takich klimatach - po prostu zeszłam tam w poszukiwaniu cieplejszych butów, które w piwnicy właśnie znalazły miejsce na letnie przechowanie ;)!

sukienko-tunika – Bay Irading Co; spodnie – no name; t-shirt – Top Shop; sweterek – vintage

sandałki – Bassano; kolczyki czaren różyczki i pierścionek z cyrkoniami – Rossmann :)

niedziela, 12 września 2010

niedzielne popołudnie w kolorze gorzkiej czekolady...

     Dwa posty jednego dnia - istne szaleństwo! Jakbym chciała nadrobić czas, którego gdy tylko zacznie się uczelnia, zapewne będzie mi bardzo brakować...

     Ale ta sukienka, to była miłość od pierwszego spojrzenia. Kusicielka w kolorze czekolady. Wirująca, falująca, zabawna.



     W sklepowej przymierzalni trudna do okiełznania ze względu na zapinanie a właściwie wiązanie. Ta kopretówka zakładana jest najpierw do środka i na prawym boku wiązana na dwa troczki a dalej na szerokie wstęgi na lewym boku.
   .....................................................................................

          "Mówiłeś włosy masz jak kasztany
          I kasztanowy masz oczu blask
          I tak nam było dobrze kochany
          Wśród złotych liści wiatru i gwiazd
          Gdy wiatr kasztany otrząsał gradem
          Szepnąłeś nagle zniżając głos
          Odjeżdżam dzisiaj lecz tam gdzie jadę
          Zabiorę ze sobą tę noc

          Kochany kochany
          Lecą z drzewa jak dawniej kasztany
          Wprost pod stopy par roześmianych
          Jak rudy lecą grad ..."
                                     /"Kasztany" Natasza Zylska/

    

     Rękawki mają długość ¾, a szeroki pasek z dekoracyjnymi przeszyciami i kilkoma sporej wielkości szlufkami podkreśla talię. Niezwykle szeroki dół składa się z aż 21 klinów! Wygląda kobieco i fajnie, ale przy dużym wietrze jest po prostu nie do opanowania, dlatego noszę ją tylko w takie jak dziś - bezwietrzne dni.

     "Tańczę na stole, kieckę zadzieram; tłukę butelki, depczę szkła ; smutni panowie ćwiczą pokera ;  a ja przed nimi kankana."
                   /"Tańczę na stole" Renata Przemyk/


sukienka - Fat Face; top - Intimissimi; sandałki - Filanto; korale -India Shop